|
Opowiadania czołgisty.
Pobrawszy nauki w zakresie czołgoznawstwa (jestem "ostatnim
Mohikaninen T-54"), rzucili nas w drugą stronę Polski do jednostki liniowej.
Miało być lżej niż w szkółce. Nie było. Cała jednostka wybyła na poligon
i cały nasz kontyngent od samego początku pełnił służbę 24/24 - przez 2
tygodnie! Ocipieć można! Zmieniło się wiele, z "hebli" zmieniliśmy się
w "kotów". Okazało się, że spis praw przysługujących nam przez pierwsze
pół roku służby jest niemały. Cóż zatem "kot" może? Człowiek taki otóż
1) nie ma żadnych praw
a) nie może zapalić bez pozwolenia "dziadka",
b) nie może zgasić papierosa bez pozwolenia "dziadka",
c) nie może oglądać telewizji,
d) nie może pójść sobie do kantyny,
e) nie może wyjść na przepustkę bez uprzedniej
zgody "dziadków" (czyli jak ma ich 25, to musi wyrazić zgodę; wystarczy, że jeden się
sprzeciwi i chłopak nie idzie),
f) przed wejściem do sali musi złożyć meldunek,
g) przed wyjściem też,
h) nie może iść spać bez pozwolenia "dziadka",
i) nie może usiąść czy położyć się na łóżku;
2) musi być na każde zawołanie "dziadka":
a) słać łóżka,
b) robić herbatę lub kawę (oczywiście żołnierz
musi sam kupić herbatę, cukier albo cytrynę, jeśli "dziadek" życzy sobie cytrusa),
c) musi co wieczór wykonywać tyle pompek, ile
dni zostało "dziadkom" do wyjścia do cywila.
Procedura dziadkowego pompowania
jest następująca:
Człowiek przyjmuje pozycję do pompek
i zaczyna mówiąc: "Za dziadków, za wicków, za tych co w chuja grają i za
tych co 540 mają", po czym zaczyna liczyć 0, 2, 3, 4 itd. Jedynka pominięta
jest dlatego, bo czołg rusza z drugiego biegu i tak trzeba liczyć. Po odpompowaniu
całej liczby delikwent kasuje. Czyli robi od końca do początku, np. 55,
54, 53... Do tej pory jeszcze nikt tego nie wytrzymał. Po skończeniu dziad
się pyta: "Ile zrobiłeś?", żołnierz odpowiada "Zero"; pyta dalej: "Ile
miałeś zrobić?", "kot" musi odpowiedzieć - "Zero". Jeśli odpowiedź będzie
inna to chłopak pompuje dalej.
Młody
żołnierz musi znać odpowiedź na szereg przeróżniastych pytań zadawanych
przez dziadków, np. na pytanie "Co widzisz za oknem?" trzeba odpowiedzieć
"Widzę jak dziadek idzie w cywilu z chustą na plecach i beczką piwa
pod pachą." Albo - "Po co przyszedłeś do wojska?" - "Aby dziadek
mógł wyjść do cywila."
Jak
już cały dzień minął, była godzina jedenasta, taki człowiek wkurwiony,
z napompowaną klatką wychodził z sali dziadków zdenerwowany, to taka piosenka
Big Cyca podtrzymywała mnie na duchu:
Wszystko
gnije,
wszystko
gnije
smród
unosi się i bije.
Nie wiem czemu, ale jakoś ta piosenka utrzymywała
mnie przy życiu.
Przed pójściem spać należy przyjść do pokoju dziadków i powiedzieć im wierszyk
na dobranoc: "Dobranoc dziadkom, wickom, mikołajom i tym co od zajebania
mają. Minął dzień chujowy, jutro nadejdzie nowy bardziej chujowy, a ty
podusiu kochana utul koci łeb do samego rana." Potem krzyczy się fale.
Czyli wychodzi się na korytarz i wrzeszczy tak: "Jesień 93 054 ddc mało"
- jesień 93 jest to czas przyjścia dziadów do wojska, 054 jest cyfrą, która
została im do wyjścia do cywila, ddc - dni do cywila. Po tym haśle należy
spieprzać szybko do swoich sal, bo jak kogoś dziadek złapie, to będzie
gościa pompował.
Do ulubionych zabaw dziadków należy rozkaz wycia do księżyca stojąc na
parapecie; jeśli go nie ma, kot musi go wołać. Sam stałem, wyłem i wołałem
w pochmurną noc "Księżycu przyjdź! Wojsko cię woła, byś wskazał dziadkom
drogę do cywila. Księżycu wyjdź zza chmur. Oświeć kocie głowy." Z zakamarków
świadomości przypętał mi się wtedy taki wierszyk:
"Oddychałem tlenem pogardy
zniewolenia i zagrożenia
Tresowany w wielkim cyrku karnego milczenia"
Drastycznie
zmieniło się mycie kibli i łazienek. Tak jak na szkółce dostać kibel do
mycia to była wielka fucha, tak w pułku liniowym było dużo gorzej, tam
się na człowieku perfidnie mścili. Sypali osiem wiaderek piachu; sypali
wszędzie: na płytki, na lusterka, na oprawkę od żarówki, na klamki od okien,
sypnęli piachem w każdy kąt. I każdy kąt trzeba było wyczyścić.
Myć
korytarz to było przesrane. Wiadomo że po myciu wodą z piachem daje siny
korytarz, a powinien się błyszczeć. Pastowanie, polerowanie tego, to była
ciężka sprawa. U nas następująco się polerowało: odwracało się taboret,
bardzo prosty w konstrukcji zwykły blat i cztery nogi, odwracało się
do góry dnem, podkładało się pod niego koc, zawijało się na rogach żeby
się nie wyślizgnął i jeden gruby młody siadał na taboret. Dwóch łapało
za pas i ciągnęło taki zaprzęg po korytarzu. I tak się froterowało. Potem
była zmiana. I na wyścigi, kto szybciej. To nam wychodziło nawet nieźle.
Korytarz błyszczał jak psu jajca.
Nie
było czegoś takiego jak szorowanie korytarza szczoteczkami do zębów. To
jest bzdura! Dadzą ci wszystko, ale musisz zrobić. Pomszczą się trochę
na tobie, ale musisz zrobić. Zresztą jak sam byłem starym, to u mnie trzeba
było posprzątać.
Kiedyś
poruszenie było wielkie, nie wiem czy poświęcenie sztandaru, czy święcenia
przez księdza jakiegoś czy jakiś generał miał przyjechać. I było wielkie
sprzątanie. Zawsze było wielkie sprzątanie, ale wtedy było wybitne sprzątanie.
No i myliśmy korytarz. Składał się z małych kilkucentymetrowych kwadracików
ułożonych w szachownicę białe i czarne. A jak go umyliśmy to ja zostałem
na tym korytarzu i go polerowałem. Przez 5 czy 6 godzin. Nudziło mi się
bardzo; gdybym chociaż miał jakąś książkę, to jeździłbym na froterkach
i czytał (bo co jak co, ale czytać to ja lubię). Ale nie miałem książki,
nie wolno było nam posiadać (jak Biblii za średniowiecza), to z nudów zacząłem
liczyć płytki. Do dziś pamiętam, że było ich osiemnaście tysięcy siedemset
sześćdziesiąt cztery.
Opowiadał
mi sierżant jeden. Służył wtedy w wojskach ochrony pogranicza. Była tam
strażnica wojskowa, w której żołnierze koszarowali. Były to czasy powojenne,
nie było centralnego ogrzewania i paliło się w piecach. Jak młody przychodził
do strażnicy dostawał do wymycia łazienkę. Dziadkowie brali dwa wiadra
sadzy, dosłownie dwa wiadra sadzy dwunastolitrowe, i rozsypywali w łazience,
normalnej wojskowej łazience, z białymi płytkami, białymi ścianami i białym
sufitem. Rozsypywali sadzę wszędzie - zupełnie jak mnie piasek, tylko czarne,
tłuste płatki, które przyklejały się do wszystkiego. Wiadomo, że domyć
coś takiego, to jest rzecz straszna. A nowy dostawał na to pół godziny
czasu. Za pierwszym razem nikt nigdy, jak mówił nam ten sierżant, nikt
nigdy nie domył tego za pierwszym razem. Każdy albo nie dokończył mycia,
albo tego w ogóle nie sprzątał, bo myślał, że sobie jaja z niego robią.
Wtedy przychodził "dziadek" i wysypywał jeszcze dwa wiadra sadzy, a młody
miał czas zmniejszony o 10 minut czyli tylko 20 minut na sprzątnięcie.
I za drugim razem każdy się wyrobił.
Podobnie
jak wielu innych "kotów" przekonałem się, że w wojsku, i na szkółce, i
w jednostce liniowej, jest jeden bardzo skuteczny sposób by nie zgłupieć
do reszty - śmiech. Człowiekowi musi dopisywać humor by przetrzymać idiotów.
Trzeba śmiać się, nawet jeśli jest to śmiech wymuszony, z porąbanych rozkazów,
z systemu o nazwie WOJSKO POLSKIE. Śmiech jest lekiem na wszystkie poniżenia
na jakie skazany jest prosty żołnierz. Karne milczenie, lecz wewnątrz człowiek
trzęsie się ze śmiechu. W jakim stopniu śmiech to zdrowie, ten tylko się
dowie, kto go utracił.
Czołgista
W ósmej części zostanie poruszony wstydliwy temat "Seks w wojsku"
|
|