|
Opowiadania czołgisty.
Za kwadrans dziewiąta kończymy sprzątać rejony, ścielemy łóżka,
przebieramy się w piżamy. O dziewiątej jest przeliczenie stanu. Czyli ustawiamy
się na parterze i liczą nas czy ktoś zwiał czy nie zwiał. No i rozdają
listy. I to jest najfajniejsza pora dnia, bo różni ludzie różnie piszą.
Jedna dziewczyna chłopakowi od nas z plutonu bez przerwy na kopercie rysuje
jakieś kaczuszki, chomiki, żabki, ptaszki, i love, love, kocham, kocham.
Cała koperta zawalona love, love, law, kocham, kocham. Wyczytują "Kowalski!",
pokazują list całej sali, "dziesięć za rezerwę". I chłopak robi
pompki - 10 za każdy rysunek, krzyżyk, napis. Mówimy mu: "Napisz dziewczynie:
`Kurwa! Przestań mi takie rzeczy robić, bo w koszulę się nie mieszczę.
Tak mi klata urosła od pompek.`" Pisze się tylko nazwisko i imię, żadnych
"szanownych panów", "szeregowych", "elewów". Nic! Bo człowieka potem odpowiednio
tresują.
Dziesięć po dziewiątej idziemy się myć, później spać. Wszystko jest na
komendę, oczywiście. Czyli drą japę na kompanii: "Capstrzyk! Capstrzyk!"
Kładą się, gaszą światła... "Kurwa, no kto na piątej kompanii jeszcze
nie zgasił światła!" - słychać kaprala. Capstrzyk trwa 15 minut, przez
ten czas nie można zapalić światła, pokazać się na korytarzu. Po 15-tu
minutach można już te rzeczy robić; idziemy się myć, prać skarpety. Skarpety
są bardzo grube, ale po miesiącu w wojsku każdy ma dziurę na piętach. Skarpet
nigdy dobrze się nie upierze, tak że rano zdejmując je z kaloryfera podeszwa
jest decha. Są uprane i nie śmierdzą, ale podeszwa jest decha.
Rano jest znowu pobudka. Drą japę na kompanii "Pobudka! Pobudka! Wstać!"
10 minut na umycie się, ubranie, pościelenie "wozów do naprawy" czyli
łóżek. Ja się nie myję, bo nigdy nie zdążę. Zawsze klnę, bo nie zdążę się
odlać i na zaprawę lecę z pełnym pęcherzem biegnąć. Co jest nader uciążliwe,
bo weź tu biegnij jak ci ciśnie na zawór niesamowicie. Jak to panuje określenie:
"Lepiej jaja włożyć w kawę, niż poranną mieć zaprawę." Szczera prawda.
Z niektórymi szeregowymi jest znośnie, ale jest taki jeden "Kapo" - zaprawę
prowadzi techniką na zajebanie. No, ma radochę, gdy my padamy ze zmęczenia.
Normalnie partner staje w rozkroku, ty kładziesz ręce na jego butach i
pompujesz. U "Kapo" jest inaczej: dłonie leżą na śniegu. Na dworzu pic,
minus pięć, wiatr dmucha ci prosto w oczy, a ty machasz na tempa. Tempo
"raz" - zejście, tempo "dwa" - powstań; tylko że między tempami jest jakieś
15 sekund przerwy. Tak, że po trzech takich pompkach człowiek pierdoli
czy będzie miał mundur w błocie, kałuży czy śniegu. Nie może po prostu.
Wtedy za karę skacze 20 minut na jednej nodze.
Bieganie wokół placu apelowego to jeszcze każdy przeżyje albo "dżamping",
czyli ręce na kark, zejście do przysiadu i skoki. Po paru takich "żabkach"
rozrywa człowiekowi udo, a on "Jeszcze, jeszcze", "Powstań!", dwa kroki
przejdziemy - zejście do przysiadu, znowu "dżamping", "powstań", zejście
do przysiadu i "dżamping" i - "Biegiem!" Nogi człowiek ma jak z waty.
Kiedyś miałem taką zaprawę, że przez 25 minut kazali nam skakać. Po 10
minutach każdy wysiadł. To rzecz niemożliwa, łydki rozrywa. Nie da się,
po prostu, 25 minut podskakiwać. A stało wtedy trzech "dziadków" i mieli
taką radochę, że eeech!
Zdarzają się odbicia. Przed świętami ognisko w koszu na śmieci rozpalili.
Rozwalili na korytarz, tak że płonął niezły ogień. Nie pozwolili go zdusić
szmatami, kazali wodą. I musieliśmy wylać 10 wiader wody na to ognisko,
i cały ten popiół sprzątać.
Jak chcą kogoś ukarać to maska gazowa na ryj, ale to nie zawsze, bo maski
są zamknięte w magazynie broni, a magazyn przecież się nie opiera na kogoś
widzimisię. Ale ubierają nas w OP-1. Są to portki takie, na szelkach, gumowe,
podszyte jakimś materiałem; jest to mocne. Spodnie te zakłada się na twój
ubiór. Jest do tego też płaszcz, taaki długi. Ma to wszystko dużą ilość
guzików i zapinek, to wszystko się bardzo ciężko zapina; guziki wciskowe,
oczywiście. Jest określony czas na założenie tego; dwie osoby muszą się
ubierać nawzajem, bo jedna nie da rady sama się ubrać. To jest z kapturem
wszystko, rękawice gumowe, tak że jak człowiek założy maskę i kaptur to,
praktycznie, nie widać ani skrawka żywego ciała. No i oczywiście człowiek
się poci, tak że jak ktoś przewinił kazali biegać z OP-1 - we własnym pocie.
Rzecz bardzo dziwna, że nikt o tym nie wiedział; myślałem, że wie o tym
szef kompanii, dowódca kompanii. Okazało się, że nikt o tym nie wie. W
końcu gdy dowiedzieli się to zabronili nam w tym biegać. I mamy odmówić,
gdy ktoś każe w tym biegać. Jest taki kapral, skurwysyn, po prostu; można
go porównać do Wiadernego, choć Wiaderny przy nim to się nie umywa. Kiedyś
mówi do jednego szeregowego: "Heblu, zakładaj OP-1 i zapierdalaj!"
W odpowiedzi usłyszał - "Odmawiam". Aż mu piana na ryj wyskoczyła.
"Odmawiam z rozkazu dowódcy kompanii." Facet jeszcze o niczym nie wiedział,
zaczął się miotać , chciał go inaczej ukarać, ale... Inny kazał też komuś
biegać w OP-1. W tym momencie wpadł major Karpa, tak zjebał tego starszego
szeregowego, i chłopak, jak my to mówimy, walił 20 "mebli" pod rząd czyli
służby podoficera. To znaczy - na kompanii codziennie zmienia się starszy
szeregowy lub kapral. Jest to człowiek odpowiedzialny za wszystkie osoby
na kompanii, za poprowadzenie ich na obiad, za przeliczenie stanu; coś
takiego jak kierownik kompanii: telefony odbiera, jak ktoś przyjdzie odmeldowuje
się, jak jest jakaś wizytacja, to on zastępuje kierownictwo. No i taki
chłopak pełnił 20 takich służb pod rząd. Co 24 godziny. Za to, że ubrał
szeregowego w OP-1. Dlaczego "mebli"? Bo podoficer ma biurko, a biurko
w wojsku to "mebel". OP-1 mamy prawo zakładać tylko na zajęciach, na poligonie.
Teraz lejemy na wszystko i na wszystkich z tym OP-1.
Kiedyś była taka kara: jeden starszy szeregowy usłyszał co o nim mówimy,
a czego nie powinien usłyszeć. 45 minut trzymał nas na boisku szkolnym
w największy deszcz; ulewa była wtedy niesamowita. Biegaliśmy po wszystkich
kałużach, kałuże były naprawdę głębokie, tak że poza opinacze nalewało
się zdrowo. Kiedy po 45 minutach biegania w panterkach, w całym rynsztunku
żołnierza, tak że waży się sporo, miałem plamy przed oczami, nie wiedziałem
co się dzieje, w głowie mi się kręciło; myślałem, że glebę zaliczę. Ale
wszyscy wytrzymali, nikt nie upadł. Może gdyby ktoś inny nas ganiał, może
by jeszcze ktoś powiedział "Pierdolę, nie mogę", ale że taki właśnie
idiota, człowiek, który w wojsku jest dopiero 6 miesięcy i dostał starszego
szeregowego peta i, po prostu, nikt go nie szanuje. Na początku może ktoś
się go bał, bo strasznie drze japę, takie teksty jak: "Cyknij gościu.
Kurwa! w końcu w wojsku jesteś, heblu. Tu nie fabryka zabawek. Może mi
na pagony wejdziesz!" Jak by on tam, chuj wie, co miał na pagonach,
jakiegoś generała a nie starszego szeregowego. Tak że w tej chwili nikt
go nie szanuje, uważa go za szmatę i gdy na korytarzu drze japę "Biegiem
po korytarzu!" każdy wypina na niego dupę i idzie dalej.
Podobne
idiotyzmy pozwalało przetrzymać lżenie całego świata. Podstawą było zawsze
jedno hasło. Za młodego, jak po dniu harówy kładliśmy się spać, to jeden
z nas zapodawał: "Kolejny dzień w syfie minął!", a reszta odpowiadała
zgodnym chórem: "I chuj z nim!!!" Za starego hasło się zmieniało.
Żeby się inne ośki, inne fale nie panoszyły, to było: "Wiosna, lato,
chuj nie fala. Jesień wszystko rozpierdala!!!" Ostatnim hasłem, tuż
przed wyjściem, były słowa piosenki:
"Lecz
nadejdzie taka chwila,
chustę
włożę i czołg zdam
Bo
wychodzę do cywila,
jestem
gość i ciemno mam."
Przez ostatnie siedem dni te słowa nie schodziły
nam z ust. A kiedy wyszliśmy za bramę, to nie dało się wprost uwierzyć.
Musiałem czekać około 8 poborów, zanim wyszedłem za bramę. Ale póki co,
człowiek galopował na zaprawach i morderczych rajdach, a mordęgi tej nie
widać było końca...
Czołgista
Część piąta
"Wojska" - czasami życie zamienia się w koszmar...
|
|