Warning: pg_result(): Unable to jump to row 0 on PostgreSQL result index 5 in /usr/home/lapti/domains/strategie.com.pl/public_html/keywords/keywords.php on line 229 Warning: pg_result(): Unable to jump to row 0 on PostgreSQL result index 5 in /usr/home/lapti/domains/strategie.com.pl/public_html/keywords/keywords.php on line 231 Warning: pg_exec(): Query failed: ERROR: syntax error at end of input LINE 1: ...wiadomosci) as ilosc FROM wiadomosci WHERE id_main_parenta= ^ in /usr/home/lapti/domains/strategie.com.pl/public_html/keywords/keywords.php on line 232 Warning: pg_result() expects parameter 1 to be resource, boolean given in /usr/home/lapti/domains/strategie.com.pl/public_html/keywords/keywords.php on line 233 Matka wszystkich zwycięstw - artyleria - Cybernetyczna Gildia Strategów
[rysunek] [rysunek]  
Logo Mapa

  [rysunek]  
Strona główna
Autorzy
O stronie
Regulamin
Pobór
Faq
Stratedzy
  
Aktualności
Akademia
Taktyka i strategia
Armie świata
Technika
Zbrojownia
Słynne postacie
Odznaczenia
Terroryzm
Galeria
Kantyna
Leksykon
Biblioteka
Forum dyskusyjne
Linki
 
     




Copyright © 1997 - 2002
Cybernetyczna Gildia Strategów.

Wszelkie prawa zastrzeżone.
All rights reserved.
Hosting: Dualcore.pl

Sponsor:
Program do pożyczek

Blog technologiczny

Akademia

Matka wszystkich zwycięstw

Autor: Leon

Matka wszystkich zwycięstw

Działo.
Działo, jakie jest, każdy wie. Teoretycznie. Ówcześnie używane działa artylerii polowej w dużym uproszczeniu można podzielić kilka podstawowych kategorii: istotą podziału jest waga ładunku tzw. strzału, czyli środka miotającego wraz z pociskiem, co najczęściej wyrażane było w postaci funtów. Inną metodą, rzadziej spotykaną, bywa określenie stosunku ciężaru pocisku do całościowej wagi działa, tzw. wagomiar. Stosować będę metodę pierwszą. Do ciężkich dział polowych zaliczamy na pewno działa 12-funtowe, choć w niektórych armiach uważano je za działa średnie, aby odróżnić od ciężkich dział pozycyjnych np. artylerii oblężniczej czy nabrzeżnej. Dwunastofuntówki występowały w trzech wersjach: krótkiej, średniej i ciężkiej. Różniły się one długością lufy, a więc także ciężarem całkowitym, co miało znaczny wpływ na ich mobilność. Za cenę spadku celności uzyskiwano wyższe parametry przemieszczania w marszu i podczas walki. Kolejną istotna różnica polegała na ograniczeniu masywności konstrukcji zarówno przodka, jak i jarzma. Między tymi dwoma cechami tzn. długością lufy i ciężarem konstrukcji nośnej istniała ścisła korelacja. Im krótsza lufa, tym lżejsze jażmo, a za tym większa mobilność, choć mniejsza celność na znaczne odległości. Kategoryzacja i unifikacja dziewiętnastowiecznych środków artyleryjskich pozostawiała wiele do życzenia. Do dział średnich zalicza się działa 8 – 6 funtowe. Lekką artylerię polową stanowiły działa poniżej granicy 6 funtów.

[image]

Jeszcze raz zaznaczam, że powyższe rozróżnienie jest daleko idącym uproszczeniem. Niemniej jednak zupełnie wystarczającym dla naszych potrzeb. Zresztą, niektórzy ówcześni oficerowie artylerii byli zdania, że straty zadawane podczas bitwy przez działa 12 i 6 funtowe są porównywalne. Przekonanie to sprawiło, że po doświadczeniach z kampanii 1809 Napoleon postanowił zrezygnować z produkcji 8 funtowych, pozostawiając w składzie baterii 12 i 6 funtówki. Działa lekkie (4,3 funtowe) wchodziły w skład tzw. "parku", który zaliczał się do bezpośredniego wsparcia batalionu piechoty.

Najprostszym sposobem odróżnienia działa od innego środka artyleryjskiego jest określenie długości lufy. Długość lufy dziewiętnastowiecznego działa była wielokrotnością przekroju jej przewodu, czyli kalibru. Stosunek ten wahał się od 1:16 do 1:20.

Pocisk wystrzelony z działa przemieszczał się po trajektorii poziomej, inaczej zwanej horyzontalną. Posiadał jednocześnie wielką energię kinetyczną. Nie raz wystarczającą do przebicia kilku żołnierzy czy konia. W muzeach eksponowane bywają kirysy przebite na wylot pociskiem armatnim, zaś na zachowanych do dziś budowlach wbite głęboko w mur armatnie kule. Ze względu na płaski tor lotu doskonałą osłonę przed ostrzałem działowym stanowiły przeszkody terenowe w postaci gęstego lasu, grobli, nasypów, kamiennych murów lub solidnych budowli.

[image]

Haubica.
Trajektoria lotu kuli lub granatu wystrzelonego z tego środka artyleryjskiego wahała się między płaskim torem typowym dla działa a wysokim łukiem charakterystycznym dla moździerza. Z tego też względu haubica była bardziej uniwersalnym środkiem rażenia niż działo. Doskonale sprawdzała się w terenie, gdzie spadała skuteczność ognia działowego, czyli w rejonie zabudowanym, nasyconym przeszkodami terenowymi lub uniemożliwiającym prowadzenie ostrzału bezpośredniego.

Krótsza lufa to lżejsza konstrukcja przodka. Haubica zatem może miotać cięższe pociski. Materiał "zaoszczędzony" na długości wykorzystano w celu zwiększenia grubości ścian. Haubica o takim samym ciężarze całkowitym wraz z przodkiem jak działo pozycyjne osiąga znacznie większą wagę strzału. Dzięki czemu równoważy się utratę energii kinetycznej pocisku poprzez zwiększenie jego ciężaru. Mówiąc wprost, pocisk nie leci tak szybko i celnie za to więcej może ważyć. Rodzaje pocisków dowolne: kule pełne, granaty i szrapnele. Szczególnie skuteczny był ostrzał granatami, które rozrywały się często ponad formacjami przeciwnika, rażąc jego szeregi dużymi odłamkami. Nie mniejsze szkody wyrządzał szrapnel, znacznie bardziej masywny niż działowy. Główna rolę odgrywał jej zasięg.

[image]

Być może ostrzał baterii haubic nie wyrządzał tak wielkich szkód w ugrupowaniu piechoty czy kawalerii z krótkiego dystansu jak salwa dział, lecz znacznie większy zasięg umożliwiał podjęcie walki z większej odległości. Wielkie baterie często składały się z różnorodnych środków artyleryjskich, przez co często nie wykorzystywano w pełni możliwości haubic, opóźniając rozpoczęcie ognia do momentu, gdy nieprzyjaciel zbliżył się do granicy najbardziej skutecznego zasięgu dział, aby uniknąć dezorganizacji w baterii. Wpływało to negatywnie na skuteczność haubic.

[image]

Moździerz.
Najkrótsze ze wszystkich są moździerze. Wbrew pozorom bardzo często spotykane. Ich zaletą była wręcz mordercza siła rażenia ze względu na zasięg i ciężar pocisku. Największą wada zaś mobilność. Rzadko używane w czasie wojen manewrowych: aby je użyć, należało bezpośrednio przed tym przygotować stanowisko. Mało mobilne. Szybkie przemieszczanie siłą mięśni nie wchodziło w grę. Podobnie zmiana pozycji podczas bitwy trwała niezmiernie długo i, co tu dużo mówić, była cholernie niebezpieczna dla obsługi. Za to świetnie sprawdzały się podczas wojny pozycyjnej, szczególnie gdy pojawiała się konieczność zdobywania miast czy twierdz. Wielki granaty posiadały ogromną jak na owe czasy moc niszczącą.

Istniały dwa zasadnicze typy moździerza: wiszący i stojący. W pierwszym przypadku korpus moździerza był zaczepiony do łoża podobnie jak haubica czy działo mniej więcej w połowie długości, w drugim tuż przy końcu lufy. Długość lufy rzadko przekraczała trzy kaliby, czyli w przypadku moździerza o przekroju lufy 10 cali jej długość wynosiła 30 cali lub 35.

[image]

Pociski.
Pociski stosowane powszechnie na pocz. XIX w. można podzielić na kilka podstawowych grup: pociski pełne, granaty, kartacze i szrapnele. Pocisk pełny to po prostu odlana z żelaza kula, posiadająca określony kaliber, zazwyczaj odpowiednio mniejszy w stosunku do kalibru lufy.

Ówczesne armie posiadały regulaminy określające wielkość dopuszczalnej tolerancji. Odmianą pocisku pełnego były tzw. grona, mylnie nazywane kartaczami. Były to ołowiane lub żelazne kulki i kule, umieszczane w lufie w większej ilości i stosowane do zwalczania piechoty lub kawalerii z niewielkiej lub średniej odległości. Działo się tak dość rzadko, gdyż ujemną stroną ich użycia bywały częste uszkodzenia przewodu lufy oraz skłonność do autorotacji. Za niezmiernie niebezpieczny rodzaj pocisku pełnego, choć od czasu wynalezienia kartaczy wychodzący z użycia, uznać należy dwie półkule połączone łańcuchem. Używane przeciw kawalerii łamały koniom nogi. Nie ulega wątpliwości, że równie dużym stopniu oddziaływały na nogi piechurów. Pociski pełne wystrzeliwano najczęściej metodą strzału rdzennego, o czym później.

Do ostrzeliwanie piechoty i kawalerii na odległość powyżej 300 m. i poniżej 500 odpalano tzw. kartacze, czyli kartonowe lub blaszane pudełka wypełnione czarnym prochem, siekańcami lub ołowianymi kulkami. Kartacz posiadał prosty zapalnik, w wyniku czego eksplozja następowała najczęściej w niewielkiej odległości od celu, kilka metrów nad ziemią.

[image] [image]

Nie powodowały zazwyczaj bezpośrednich ran śmiertelnych, czyniąc niewielkie, choć dotkliwe, szkody z powodu niedużego kalibru. Prawdziwe żniwo kartaczy następowało 24-48 godzin po bitwie, gdy w ranki i rany zadane przez siekańce wdawało się zapalenie krwi lub zgorzel gazowa. Bezpośrednio w czasie starcia ogień kartaczowy opóźniał marsz i mieszał szyki, szczególnie wydatnie w przypadku kawalerii, której płoszył konie. Mutacją kartacza był szrapnel: wynaleziony przez angielskiego gen. Henrego Shrapnela około 1804 r. W zasadzie to udoskonalona wersja kartacza: metalowa puszka wypełniona prochem i żelaznymi kulkami. Raziła na podobnej zasadzie. Zastosowana przez angielska artylerię w Hiszpanii i pod Waterloo. Napoleon uznał szrapnele za zbędne.

Natomiast bomby lub granaty to skorupy żelazne wypełnione ładunkiem prochu z zapalnikiem, który można nazwać uderzeniowym albo czasowym. Skorupa tego pociski zaszpuntowana była kawałkiem drewna z wydrążonym przewodem prochowym. Inicjacja zapalnika następowała w momencie odpalenia ładunku prochowego w komorze haubicy lub moździerza. Do eksplozji dochodziło albo w chwili gdy spalający się proch czy lont w przewodzie zapalnika docierał do wnętrza granatu lub sam zapalnik wbity został w głąb skorupy podczas uderzenia w cel. Granat eksplodujący wewnątrz kolumny piechoty albo szwadronu kawalerii powodował duże straty wśród siły żywej. Granat bywał wypełniany także żelaznymi kulkami i w tym wypadku stanowił odmianę szrapnela. Stosowano go w haubicach polowych.

Dokonując krótkiej systematyki typów pocisków pomijam pociski zapalające, oświetlające czy dymne. Ich konstrukcja była bardzo prosta: np. tzw. "brandkule", które zaliczymy do grupy zapalających, to po prostu zwykłe pociski pełne rozgrzane w ognisku lub specjalnych kuźniach polowych. Wpychano je do lufy działa, haubicy czy moździerza, odpalenie następowało samoczynnie w wyniku wysokiej temperatury. Brandkule, rozgrzane do czerwoności bardzo długo utrzymywały wysoką temperaturę, wzniecały pożary zabudowań, zagajników, eksplozje wagonów amunicyjnych i jaszczy.

Strzał rdzenny.
Najczęściej stosowano metodę zwaną "strzałem rdzennym". Wykonywano go pociskiem pełnym. Polegał na wykorzystaniu zjawiska kilkukrotnego odbicia pocisku od twardej i w miarę płaskiej powierzchni gruntu. Strzał oddany przy niewielkim kącie podniesienia lufy zbliżał się do celu płaskim torem lotu, odbijał się od ziemi w bliskości celu lub bezpośrednio przed nim, wykonywał skok lecąc dalej po paraboli, której wysokość nie przekraczała dwóch metrów, opadał i odbijał się po raz kolejny, dokonując następnego zazwyczaj równie długiego skoku, opadając na ziemię i odbijając się od niej po raz trzeci, wykonywał następny już krótszy skok, po którym toczył się jeszcze po ziemi. Z powodu niskiego toru w każdej fazie skoków zadawał poważne straty ugrupowaniu piechoty lub kawalerii.

Dla przykładu można pokusić się o symulację. Przyjmijmy że bateria licząca z 60 dział powstrzymuje natarcie rozwiniętego w szyk kolumnowy korpusu, złożonego z dwóch dywizji piechoty i dywizji kawalerii. Dywizje piechoty zostały rozwinięte do ataku w kolumny batalionowe. Razem 24 bataliony, plus wspierające je z flanki regimenty jazdy, w pewnej odległości od całej formacji. Każdy batalion rozwinięty został w trzy linie o łącznej głębokość trzech ludzi, zajmując teren o bokach ok. 300 m na 6 m. Urzutowana w szyk głęboki dywizja piechoty pokryła teren 300 m. na 100. Razem 300 m na 250 m. Przestrzeń w głąb jest nasycona ludźmi. Pełna głębokość rzędów obu jednostek wynosi zatem 66 ludzi. Pozycja wyjściowa znajduje się ok. 1500 m. od stanowiska baterii. Przyjmujemy zatem że korpus ruszy do ataku stosując krok podwójny, czyli ok. 100-110 kroków na minutę (75m/min). Do stanowiska baterii dotrą w najlepszym wypadku po ok. 20 minutach wytężonego marszu.

Zakładamy najgorsze. Bateria artylerii polowej, której zadaniem staje się powstrzymanie natarcia składa się z dział 12 funtowych, gdyż tak się nieszczęśliwe dla piechoty złożyło, że jest główny odwód artyleryjski. Jej zasięg wynosi ok. 2500 kroków (1500-1800m.) Po rozpoznaniu nieprzyjacielskiej formacji oficerowie, stwierdzając kierunek marszu kolumny, wydają rozkaz otwarcia ognia pociskami pełnymi z dystansu 2000 kroków, korygując go wraz ze zmniejszaniem się odległości.. Starano się, aby pierwsze odbicie nastąpiło przed osiągnięciem celu. Najczęściej w drugim podskoku pocisk wdzierał się w cel. Odbita od ziemi armatnia kula przemieszczała się na wysokości ok. 2 m. Mogła zatem porazić większą część rzędu. Pocisk posiadał wystarczającą energię, aby za jednym uderzeniem przebić trzy ciała. Przelatując przez ściśniętą kolumnę urywał ramiona, miażdżył nogi, powalał na ziemię rannych. Na odległość 950 kroków (ok. 800 m) celność i skuteczność w przypadku piechoty wynosiła od 30% do 50 % ogólnej liczby wystrzelonych kul. Wraz ze zmniejszaniem odległości niewątpliwie rosła. Jeżeli przyjąć, że kulę odpalono z działa 12 funtowego, używając ładunku prochowego o wadze 1/2 samego pocisku, energia posiadana przez nadlatujący i odbijający się kawał żelaza w odległość 400 kroków ( 300 m.) wystarczająca była do (teoretycznie) uszkodzenia 48 ludzi, zaś na 600 m. mogła powalić 36 osób.

60 12 funtowych dział rozpoczyna kanonadę w kierunku nadciągającego korpusu. Ponieważ sytuacja jest krytyczna, obsługa dział dokłada wszelkich starań, aby maksymalnie zwiększyć intensywność ognia. Przy dobrze wyszkolonej obsłudze 12 funtowe działo mogło wystrzelić 20 razy w ciągu 20 minut, czyli 1 strzał na minutę. Zatem opisywana bateria mogła teoretycznie w tym czasie wystrzelić około 1200 pocisków. Jednakże największa skuteczność osiągnięta zostanie w przedziale 400-1000 kroków, gdzie cel odnajdzie ok. 50 %- 30% pocisków. Upraszczając można przyjąć, że bateria zaliczy jakieś 300 bezpośrednich trafień. Każde z nich to ok. 20-30 wyeliminowanych z walki piechurów. W ciągu 20 minut korpus poniesie w najlepszym wypadku straty rzędu 6000 ludzi. Pod warunkiem, że natarcie nie zatrzyma się, lecz będzie postępowało. Jeśli kolumna stanie, jej los będzie przesądzony - przestanie istnieć. Gdy zbliży się na 300 kroków do linii armat, pojawi się alternatywa: albo artylerzyści zaprzodkują dział i zmienią pozycję, albo, jeśli posiadają osłonę piechoty lub kawalerii, przejdą na ogień bezpośredni, stosując kartacze lub grona. Zazwyczaj korpus posiadał w składzie dywizję kawalerii lekkiej. Piechota mogła liczyć więc na wsparcie jeźdźców, z tym jednak, że w przypadku jazdy ostrzał metodą strzału rdzennego czynił jeszcze większe szkody. Frontalne szarżowanie baterii w grę więc nie wchodziło. Choćby z uwagi na brak miejsca. Oskrzydlenie zazwyczaj także w grę nie wchodziło, bo trudno znaleźć wodza, który zostawi potężną baterię bez osłony kawaleryjskiej z flanki.

[image]

Powyżej przedstawiona symulacja opiera się na założeniu, że korpus prowadzi natarcie frontalne. Bywały jednak sytuacje, gdy nacierający wychodził przed stanowisko artylerii z flanką otwartą w jej kierunku. Skuteczność ostrzału zwielokrotniała się, gdyż głębokość ugrupowania wzrastała z 66 ludzi w rzędzie do 280, natomiast szerokość frontu malała tylko o 25%. W ten sposób przestał istnieć korpus Augereau pod Pruską Iławą. Podobnie fatalnie przedstawiała się perspektywa starcia, gdy piechota ruszała do natarcia w szyku kolumnowym dywizjonami czy kompaniami, co prawda szerokoœę frontu mala³a wtedy o ½, lecz ros³a jego g³źbokoœę.

Strzał rdzenny posiadał wielką potęgę. Najlepsza okoliczność jego stosowania zachodziła w przypadku prowadzenia walki na terenie płaskim lub lekko pochyłym w kierunku horyzontu, o twardym gruncie, gdzie nie występowały znaczniejsze przeszkody terenowe jak lasy, zagajniki, bagna, stawy i zabudowania. Zupełna katastrofę niosły długotrwałe lub intensywne opady deszczu, powodujące silne namoknięcie ziemi. Wtedy pociski kapotowały, zapadając się w warstwę rozdeptanego przez piechotę i kawalerię błota. Skutecznym środkiem zapobiegawczym było rozwinięcie wojsk na przeciwstokach, co nagminnie stosował Wellington. Działa stawały się bezużyteczne w takim przypadku. Jedynym wyjściem była albo zmiana techniki strzału, albo wprowadzenie do walki baterii złożonych z haubic lub moździerzy. Najczęściej jednak wielka bateria składała się z jednostek rożnego rodzaju, mogły w skład niej wchodzić działa, haubice i moździerze. W takiej sytuacji działa po prostu milczały lub znajdowano dla nich inny cel, w miarę możliwości przemieszczano na inny odcinek frontu.

Strzał "ostro przez metal"
Mutacja strzału rdzennego. Zasadnicza różnica to konieczność zwiększenia kąta podniesienia lufy. Wyższy tor lotu kuli powodował zmniejszenie liczby rykoszetów do najczęściej dwóch. Podskok wykonywany po odbiciu osiągał znaczną wysokość, często więc zdarzało się, że pocisk przelatywał nad tyralierą. Wystrzelony pocisk zaliczał pierwszy kontakt z podłożem po pokonaniu ok. 700 m, gdzie następował pierwszy rykoszet, następnie skok na odległość ok. 300, drugi rykoszet i ostatni podskok o długości 100 m., poczym kula pełna wbijała się zazwyczaj pod powierzchnię gruntu. Podczas ostrzału głębokiego ugrupowania piechoty spadał współczynnik zadawanych strat, choć pozostawał na względnie wysokim poziomie. Z tego też powodu stosowano go do zwalczania piechoty z dystansu powyżej 1300 kroków lub 1000 metrów. Nacierające kolumny narażone bywały na ogień artyleryjski prowadzony metodą "ostro przez metal" podczas organizowania ataku czy rozwijania formacji, następnie, gdy zbliżyły się wystarczająco do stanowisk baterii, doświadczały morderczych salw "strzału rdzennego". Metoda "strzału rdzennego" była najbardziej skuteczna w przypadku haubic, których krótka lufa i możliwość uzyskania dużego kąta podniesienia lufy zwiększał zasięg strzału.

[image]

"Strzał nawisowy"
Strzał dokonywany przy wysokim kącie podniesienia lufy. Wysoka trajektoria lotu. Najczęściej wykonywany przez moździerz. Lecąca wysokim łukiem kula opadała z dużą prędkością, wbijając się bezpośrednio w grunt. Stosowany jako antidotum, co prawda mało skuteczne w porównaniu z w/w technikami, na przebiegłego nieprzyjaciela, który umiał wykorzystać dogodne dla siebie ukształtowanie terenu, w postaci mokradeł, przeszkód wodnych, terenów zalesionych, zabudowanych i przeciwstoków.

Prymat.
7 lutego 1807 r. w trakcie bitwy pod Pruską Iławą VII Korpus Wielkiej Armii wyruszył na spotkanie z przeznaczeniem. Jego dowódca, marszałek Augereau, jak zwykle osobiście poprowadził grenadierów wprost na rosyjską linię obrony. Silny, porywisty wiatr ze wschodu niespodziewanie przerodził się w śnieżną zamieć. W zawiei Augereau, z głową owiniętą dla ochrony przed zimnej białym szalem, traci orientację w terenie. Zamiast skierować rozwinięty en bataille korpus do frontalnego ataku, maszeruje ukośnie przez pole bitwy, ustawiając kolumny flanką do celu natarcia. Niespodziewanie Francuzi dostają się w pole rażenia sześćdziesięciodziałowej baterii. W ciągu niecałej godziny VII Korpus, ustawiony otwartą flanką w kierunku rosyjskiej baterii, przestaje istnieć. Pociski rosyjskich armat wdzierają w głąb rozwiniętych w kolumny batalionowe dywizji. Zmarźnięta ziemia umożliwia wielokrotne odbicia poszczególnych pocisków: zdarza się, że całe szeregi powalone zostają pojedyńczym pociskiem. Ranni lub kontuzjowani padają wprost na pokrytą śniegiem i lodem ziemię. Los tych, którzy nie będą w stanie podnieś się i dotrzeć o własnych siłach do lazaretu, jest przesądzony. Jest bardzo zimno. Straty, jakie VII Korpus poniósł na skutek huraganowego ognia artylerii polowej, są tak ogromne, że niebawem po bitwie zostanie rozwiązany jako pierwszy w historii Wielkiej Armii. Natarcie, które miało zaledwie związać Rosjan, odciągnąć ich uwagę od zasadniczego manewru Davouta, w tym samym czasie wychodził on na rosyjskie tyły od prawej, przerodziło się w masakrę prawie 1/3 sił, jakimi dysponowali tego dnia Francuzi. W ciągu niewielu minut Napoleon po raz pierwszy od Marengo stanął przed widmem przegranej. I tak jak wtedy, i jeszcze parę razy potem, przemienił katastrofę w zwycięstwo. Cudem. Dziewięćdziesiąt odwodowych szwadronów kawalerii ruszyło do jednej z najwspanialszych szarż. Mimo to tego dnia triumfowała artyleria. Od tej pory miała królować na bitewnych polach przez najbliższe 100 lat.

"Bitwy wygrywa artyleria"
Słowa te przypisuje się Napoleonowi Bonaparte. Zanim został I konsulem, a potem cesarzem Francuzów, posiadał stopień oficera artylerii. Szybko wyciągnął wnioski z katastrofy, jakiej doświadczyła Wielka Armia pod Pruską Iławą. 14 czerwca 1807 r. po raz pierwszy świadomie zastosował huraganowy ogień artylerii polowej. W bitwie pod Frydlandem bataliony doborowej rosyjskiej piechoty zmuszone zostały do odwrotu pod ogniem baterii liczącej 36 dział. Gen. Senarmont, dowódca artylerii I Korpusu, wchodząc do walki z odwodem artyleryjskim, wprowadził nowy element; rozpoczął ostrzał z odległości 1500 metrów, a skończył 80 kroków od nieprzyjacielskiego frontu, prowadząc ogień praktycznie na wprost. 36 dział masakrowało piechotę z odległości ok. 70 metrów. Stabilna linia rosyjskiej obrony załamała się właśnie w tym miejscu. Trzeba tu zaznaczyć, że artyleria wykonała ten manewr bez osłony piechoty i kawalerii. W zasadzie na skutek samowoli dowódcy. Do tego wyczynu nie miał przekonania sam Napoleon, który widząc niepokojące przesuwanie armat w kierunku piechoty, wysyłał wielokrotnie oficerów łącznikowych z zapytaniem, co w ogóle się dzieje i czy Senarmont na pewno wie, co zamierza uczynić. Gdyby utracił baterię, zapewne stanąłby przed plutonem egzekucyjnym.

Wielka bateria.
To termin określający zorganizowany ogień artylerii polowej, prowadzony z wielu dział na wybrany odcinek frontu przeciwnika w określonym czasie. Celem takiego ostrzału było rozbicie lub osłabienie wrażej piechoty czy kawalerii przed rozpoczęciem własnego natarcia. Ewentualnie, powstrzymanie przeciwnika próbującego przejąć inicjatywę. 5 lipca 1809 r. w bitwie na Morawskim Polu, lepiej znanej pod nazwą bitwy pod Wagram, artyleria po raz kolejny udowodniła swój prymat nad innymi rodzajami broni. Studziałowa wielka bateria Lauristona powstrzymała austriackie natarcie, dając czas na rozwinięcie korpusu Macdonalda i przeprowadzenie skutecznego kontruderzenia, które zdecydowało o zwycięstwie Francuzów, a do historii wojskowości przeszło pod nazwą "marszu Macdonalda". 36 tysięcy piechurów pomaszerowało przez pole bitwy, łamiąc austriacką linię obrony. Mimo powodzenia straty, jakie odnieśli w tym ataku, opór piechoty i zmasowany ogień artylerii arcyksięcia Karola, spowodowały, że pod koniec szarży zaledwie 1/20 nacierających nadawała się do dalszej walki. Od tego czasu we wszystkich wiekszych bitwach, w miarę możliwości, tworzono wielkie baterie. Takie baterie grzmiały pod Borodino, Lipskiem i Waterloo.

Matka czy macocha.
Dziewiętnastowieczna artyleria sprawiała jednak niemało kłopotów. Szczególnie szefowi sztabu i głównemu kwatermistrzowi. Trawestując słowa Napoleona: artyleria to raczej macocha niż matka zwycięstwa. Marsz konwoju to czarny sen generała. Nigdy też nie istniała prosta zależność między ilością dział, haubic i moździeży a odniesionym zwycięstwem czy porażką. Niezmiernie rzadko wszystko szło tak jak przewidywano zawczasu. Kampanię roku 1796 gen. Bonaparte rozpoczął mając zaledwie 40 czy 50 dział i w jej trakcie odniósł swoje największe zwycięstwa. 16 lat później wyruszył w głąb Rosji prowadząc wraz z Wielką Armią prawie 1200 dział i poniósł straszliwą klęskę. Jej miarą były straty sięgające poziomu 100 % w wyposażeniu i obsłudze. Pod Marengo 5 dział Marmonta zdecydowało o wyniku bitwy. 14 lat potem Wielka Bateria całkowicie zawiodła cesarza na polu ostatniej bitwy epoki napoleońskiej. Dlaczego? Skuteczne użycie artylerii to wypadkowa wielu czynników, z których niewiele da się dokładnie przewidzieć. Zawieść mogły konie, obsługa, teren, pogoda ... Piechota i kawaleria stały w szyku bojowym, a artyleria znajdowała się wiele kilometrów od pola bitwy: utknęła w wąwozie lub na zakorkowanej, rozdeptanej polnej drodze. Nim doszło do bitwy i krwawego rozstrzygnięcia, ówczesne armie nieraz musiały pokonać wiele setek kilometrów, maszerując niedogodnymi drogami po terytorium nieprzyjaciela. Reguła było, że w marszach, kontrmarszach, manewrach dywizje ponosiły większe straty w stanach liczebnych niż na polu walki. Im dłuższy marsz, im gorsza pogoda, tym więcej chorych i maruderów. Za wojskiem wlokły się choroby zakaźne. Atakowały one nie tylko ludzi, ale także zwierzęta. W tym także pociągowe. Dodatkowo powszechnie stosowano zasadę, iż armia żywi się na koszt kraju, przez który maszeruje, dzięki czemu nie musi ciągnąć za sobą opóźniających marsz potężnych taborów z zaopatrzeniem. W kampanii roku 1812 większość żołnierzy umarła z głodu i wycięczenia. Nawet w trakcie zwycięskiego parcia Wielkiej Armii na Moskwę latem i jesienią, kiedy pola i zagrody były pełne żywności z trudem przezwyciężano problemy aprowizacyjne. Wiele koni kawaleryjskich i pociągowych padło w skutek braku właściwej spyży. Rosyjska pszenica nie mogła zastąpić owsa. Nikomu nie trzeba tłumaczyć, co oznaczała dla ważącego około tony działa utrata siły pociągowej.

[image]

Marsz artylerii.
Stosowano dwie metody przemieszczania w czasie kampanii: własnym konwojem lub wraz z przypisanymi brygadami piechoty i kawalerii. Jednakże nawet w tym drugim przypadku artyleria formowała ze względów bezpieczeństwa osobną kolumnę, posuwającą się zazwyczaj za jednostką w miarę możliwości pod osłoną kawalerii. Wagony z zapasem prochu i amunicji posuwały się w obu przypadkach osobną formacją daleko od zasadniczej części kolumny marszowej czy całego konwoju. Dopiero w momencie nawiązania kontaktu z nieprzyjacielem niezwłocznie przydzielano jeden wagon amunicyjny na dwa działa. Gdy niespodziewanie zachodziła konieczność podjęcia walki, do jej kontynuacji wystarczyć musiał podręczny zapas amunicji, znajdujący się w jaszczyku przy dziale lub w jaszczu maszrującym wraz z działem. Dla konwoju artyleryjskiego wyznaczano najlepsze drogi .Ciężkie dział maszerowały na czole kolumny, poprzedzane wozami z wyposażeniem inżynieryjnym i w razie konieczności forsowania rzeki wagonami wiozącymi elementy składanych mostów. Na końcu kolumny znajdowały się działa lekkie o stosunkowo dużej mobilności. Przed każdym działem maszerował wyznaczony człowiek z obsługi, którego zadaniem było sprawdzanie, czy droga jest przejezdna i usuwanie wszystkich przeszkód niebezpiecznych dla końskich nóg. Zaprzęgiem kierował jeździec siedzący na jednym z koni zaprzęgu.

Szczególną wagę przykładano do marszu w terenie górzystym z uwagi na bezpieczeństwo koni. Gdy zachodziła konieczność pokonania stromego wzgórza, koniom dawano dłuższą chwilę odpoczynku lub zwiększano liczbę zwierząt w zaprzęgu. Wzmocniony zaprzęg wykonywał podejście kilkakrotnie z różnymi działami. Podczas zejścia ze wzgórza zaś odpoczywał. Samo zejście było operacją równie skomplikowaną i niebezpieczną. Zaprzęg prowadziły tylko dwa ostatnie konie, spięte luźno. Obsługa oplatała łoże linami, aby zapobiec stoczeniu się działa po stoku.

Średnia prędkość marszu dochodziła do ok. 5 km w ciągu godziny. Potem jednak drastycznie spadała. Normą stawało się pokonanie 10 kilometrów w ciągu 4 godzin lub 20 km po około 10 godzinach wytężonego marszu. Podczas długich kampanii średnia odległość pokonywana przez konwój wynosiła do 15 km na 10 godzin. Podobne zjawisko zachodziło, gdy nie sprzyjała pogoda. Dużą rolę odgrywała także jakość drogi. W noc przed bitwą pod Jeną francuski konwój liczący ok. 200 dział utknął w wąskim wąwozie. Był on tak wąski, że z ledwością mieściły się w nim osie. Wszystkie próby rozładowania zatoru spełzły na niczym. Wielką Armię od klęski następnego dnia uratowało całonocne ręczne rozkopywanie gardzieli przy świetle pochodni.

Stanowisko ogniowe.
Stanowiska wybierano starannie, w miarę możliwości oczywiście. Wbrew pozorom za najbardziej dogodne uważano te, które znajdowały się na terenie płaski lub pochyłym w kierunku pozycji nieprzyjacielskich. Ograniczenia takie nakładała technika strzału. Aby maksymalnie wykorzystać rykoszety trajektoria lotu kuli powinna być jak najbardziej płaska w stosunku do poziomu gruntu. Z drugiej jednak strony stanowiska musiały znajdować się powyżej przestrzeni zajmowanej przez formacje piechoty i kawalerii, gdyż ówczesne konstrukcje dział uniemożliwiały oddanie strzału ponad głowami żołnierzy. Środkiem zaradczym mogło być i było wysunięcie pozycji ogniowej przed linię własnych wojsk, co zmuszało do zapewnienia osłony w postaci kawalerii lub piechoty.

[image]

Jeśli dysponowano wystarczającym zapasem czasu, każde działo powinno być okopane co najmniej na głębokość około 0.5 m wraz z odpowiednio ukształtowanym pasem gruntu za tyłu, co ułatwiało ponowne zajęcie pozycji po oddaniu strzału. Niezmiernie pożądane były różnego rodzaju osłony w postaci przeszkód terenowych takich jak mury, murki, płoty, zwały ziemi, które dawały ochronę przed ogniem nieprzyjaciela. Unikano terenów zabudowanych lub porośniętych wysoką trawą lub lasem. Teren wokół takich stanowisk łatwo mógł zając się ogniem. Pożar mógł łatwo przenieść się na wagony z amunicją i jaszcze. Często poszukiwano i wykorzystywano brukowane place. Takie podłoże umożliwiało szybka ewakuację w razie zagrożenia. Podczas przemieszczania się przez teren, gdzie można było niespodziewanie zostać zaskoczonym przez przeciwnika działo było naładowane i osłaniane parami przez 4 ludzi na każdej flance. Osłona w razie konieczności przez jakiś czas powstrzymywała nieprzyjaciele, dając czas na zajęcie pozycji przez działo i odparcie w ten sposób zagrożenia ogniem kartaczowym z bliskiej odległości. Aby zmniejszyć prawdopodobieństwo trafienia działa i obsługi podczas zajmowania pozycji, do wybranego miejsca podjeżdżano z lewej lub prawej strony. Ograniczano w ten sposób głębokość celu, co zwiększało szansę przeniesienia lub przeskoczenia pocisku ponad zaprzęgiem.

Dla ciężkich dział pozycyjnych o dużym zasięgu ( ok. 1500 –1800 m.) przeznaczano najlepsze pozycje. Ich zasięg pozwalał na pokrycie ogniem dużego terenu. Mniejsze kalibry wysuwano bardziej do przodu, aby raziły przeciwnika z bliższej odległości, bezpośrednio wspierając oddziały piechoty i kawalerii. Ich zadaniem była także ochrona flank przed bliskim obejściem. Taka praktyka często doprowadzała do kuriozalnych sytuacji: okazywało się, że lżejsze działa zadawały takie same straty jak dział pozycyjne. Powodowane